Pewnego dnia, gdy wspónie czyścili sieci, Antek zapytał:
– Gniewosz, a skąd do nas przypłynąłeś? Dlaczego tu zamieszkałeś?
– To długa historia. I chyba trochę smutna…
– Czyli mi nie powiesz?
– Powiem, powiem. Jeśli bardzo chcesz.
– Tak, chcę. – Zdecydowanym głosem powiedział chłopiec.
– No to usiądź, Kajtek.
Antek już przestał poprawiać Gniewosza. Nie przeszkadzało mu to, że nazywa go Kajtkiem.
– Urodziłem się daleko stąd. Mój tato był rybakiem, zostałem nim i ja. Ożeniłem się z piękną dziewczyną. Na imię miała Mira. Niestety Mira zachorowała i nie było dla niej lekarstwa. Po roku zmarła. I wtedy postanowiłem, że wypłynę w morze, że znajdę inny dom. Nie wiedziałem tylko, że to morze jest tak ogromne. Płynąłem i płynąłem, a żadnego lądu nie było widać. Nawet nie wiem dokładnie, jak długo byłem na morzu.
– Ale co ty jadłeś?
– Trochę jedzenia wziąłem z domu, potem łowiłem ryby z morza. Gorzej było z wodą. Ale miałem duży dzban i zawsze, gdy padał deszcz, to napełniałem dzban deszczem i potem piłem z niego wodę.
– Przeżyłeś burze na morzu?
– Tak, chłopcze, i to niejedną. Dobrze, że miałem mocną łódź, to zawsze jakoś z tych burz cało wychodziłem. Tylko jedna mnie kiedyś pokonała…
Rybak zamilkł. Antek bardzo chciał dowiedzieć się czegoś więcej o tej burzy, ale rozumiał, że nie powinien pytać o więcej. Gniewosz wytarł z oczu łzy.
– Ale w końcu znalazłem jakiś ląd. – Rybak niespodziewanie zaczął swą opowieść dalej. Nie masz pojęcia, Kajtek, jak bardzo się cieszyłem, gdy mogłem wyjść z tej łajby na ziemię, gdy wziąłem do ręki piach, gdy zobaczyłem trawę, kwiaty i drzewa.
– Mieszkał ktoś na tej wyspie?
– Nie. Ludzi tam nie było. Było za to dużo ptaków, jaszczurek i węży. Ale były owoce. Niezwykłe owoce na ogromnych drzewach. Nigdy później nie jadłem nic lepszego.
– Zamieszkałeś tam?
– Tak, trochę tam zostałem. Może ze dwa lata. Ale to nie było dobre miejsce do mieszkania. Musiałem nabrać sił, trochę łódź naprawić. Do tego potrzebowałem drewna, a tam rosły tylko te ogromne drzewa. Uwierz, że nie było łatwo zrobić z nich deski.
– A potem? Co się z tobą działo? – dopytywał chłopiec.
– Potem znowu wypłynąłem w morze. Nie wiedziałem, dokąd płynąć. Nie wiedziałem, czy poza moim domem i tą wsypą był jeszcze gdzieś w miarę blisko jakikolwiek ląd, ale nie chciałem wracać w swoje rodzinne strony. Płynąłem i płynąłem. Straciłem rachubę czasu. Deszcz nie padał już od kilkunastu dni, nie miałem kropli wody, byłem zupełnie wycieńczony. Położyłem się w łodzi i chyba powoli traciłem życie. Wtedy właśnie spotkałem niezwykłego człowieka, który uratował mi życie.
Rybak znowu zamilkł.
– Dobra, Kajtek, leć już do domu.
– Mogę przyjść jutro?
– Tak, przyjdź mój mały przyjacielu – odrzekł Gniewosz ciepłym głosem.
Antoś znowu nie mógł zasnąć. Po pierwsze dlatego, że wciąż wyobrażał sobie to wszystko, co rybak przeżył. A po drugie, Gniewosz nazwał go swoim przyjacielem.
Chłopiec wierzył, że jeśli Gniewosz przetrwał taką podróż na morzu, to jest najlepszym rybakiem świata. I teraz ten najlepszy rybak świata, nazwał go swoim przyjacielem. Był bardzo szczęśliwy i dumny. Ale wciąż nie wiedział, jak Gniewosz dotarł do ich wioski. Był jednak pewien, że ludzie we wsi bardzo się co do rybaka mylą.
Postanowił o wszystkim powiedzieć swojej mamie.
– Mamuś, muszę ci się do czegoś przyznać.
– Tak? Co się stało? – zapytała zaniepokojona mama.
– Pamiętasz, jak kiedyś zapytałem o tego pana, który mieszka po drugiej strony wydmy?
– Pamiętam.
– Mamuś, bo ja cię nie posłuchałem i dalej chodziłem na wydmę.
– Och, Antku!
– Ale spokojnie, mamuś. Nic mi się nie stało. Przepraszam, że zrobiłem coś, czego mi zabraniałaś, ale dzięki temu wiem, że Gniewosz nie jest niebezpieczny.
– Gniewosz? – zapytała mama.
– Tak, Gniewosz. Tak ma na imię ten rybak zza wydmy. Mamo, on jest naprawdę dobry. Spotkało go w życiu wiele nieszczęść, on również stracił żonę, tak jak ty męża.
– Synu… Nie bałeś się?
– Na początku trochę się bałem, bo nie wiedziałem, dlaczego ludzie tak źle o nim mówią. Ale mamo, jakaś ogromna siła ciągnęła mnie do niego. I nadal ciągnie. To niezwykły człowiek, przepłynął chyba całe nasze morze, jest silny i odważny. I dobry. Mamo, proszę, uwierz mi.
– Dlaczego więc żyje sam? Dlaczego nie mieszka z nami tutaj we wsi?
– Tego jeszcze nie wiem, ale wierzę, że kiedyś mi powie. Mamo, proszę chodź ze mną do niego. Bardzo bym chciał, żebyś go poznała.
– Nie wiem, synu, czy to dobry pomysł. Pomyślę.
– Kocham cię, mamo! – Szczęśliwy Antek ucałował mamę.
Mama była na Antka trochę zła. Ale rozumiała go. Wiedziała, że tak samo postąpiłby jej ukochany mąż. On też chciałby poznać prawdę o tym rybaku, bez względu na to, co by ludzie mówili.
– Gniewosz, a gdzie ty w ogóle śpisz? – zapytał Antek przy okazji następnego spotkania.
– Wiedziałem, że kiedyś o to spytasz. Chodź, Kajtek, pokażę ci. I tak kiedyś muszę ci o wszystkim powiedzieć.
Słowa Gniewosza bardzo zaciekawiły Antka, miał nadzieję, że może dziś uda mu się poznać całą prawdę o rybaku.
Poszli więc razem w stronę lasku. Szli wąską, krętą dróżką, która za jakiś czas zaczęła się rozszerzać.
– Proszę, oto moje królestwo.
Antek nie mógł uwierzyć własnym oczom. Gniewosz stworzył prawdziwy cud! Na kilku drzewach zbudował przepiękny domek, do którego wchodziło się po wiszącej drabince. Dach przykrył ogromnymi gałęziami, które chroniły go przed deszczem i słońcem.
– Mogę wejść do środka? – zapytał zachwycony Antek.
– Kajtek, ależ oczywiście. Oglądaj, co chcesz.
Antek powoli i ostrożnie wdrapał się na górę. W domku było czyściutko i schludnie. Stały tam szafki, łóżko, małe krzesełko. Na pniu podtrzymującym ścianę, wisiało nawet małe lusterko. Na stoliku stała okrągła miska i kubek. I oczywiście fajka. Na ścianach wisiały też pamiątki z niezwykłych podróży Gniewosza – kolorowe pióra, szkielety i szczęki wielkich ryb, a nawet skóry węży. Były tam też mapy i mnóstwo zapisanych papierów.
– Podoba ci się? – zapytał rybak.
– Bardzo! Ależ tu jest pięknie! Czy ty zrobiłeś to wszystko sam?
– A niby z kim? Przecież ludzie ze wsi tu nie przychodzą – zaśmiał się Gniewosz.
Antek nie mógł wyjść z podziwu. Jeszcze nigdy nie widział nic piękniejszego.
– Jesteś bardzo zdolny. Gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś?
– Zapomniałeś, że mieszkałem sam na wyspie? Tam zbudowałem dom na drzewach, żeby mi węże po podłodze nie chodziły. Chodź, pokażę ci coś jeszcze.
Gdy zeszli na dół, rybak poprowadził Antka dalej w las. Z lasu wyszli potem na dużą słoneczną polankę. Antek znowu zobaczył coś, co go bardzo zdziwiło: pomiędzy drzewami rybak zwiesił sieci na ryby.
– Po co te sieci tak wiszą? – spytał zaciekawiony Antek.
– Podejdź bliżej, a zobaczysz.
Gdy podeszli bliżej drzew, chłopiec zauważył, że w tych sieciach zaplątane są przeróżne ryby.
– Co robisz z tymi rybami?
– Suszę.
– Suszysz?
– Kajtek, widziałeś przecież, że łowię dużo ryb. Chyba nie myślisz, że zjadam je wszystkie, prawda? – powiedział z uśmiechem rybak.
– No tak, ale po co je suszysz?
Gniewosz jednak nie odpowiedział na to pytanie.
– Chodź, chcę ci pokazać jeszcze coś.
Teraz rybak zaprowadził Antka na plażę, ale z drugiej strony lasu. Antek jeszcze nigdy tu nie był.
– Popatrz – powiedział Gniewosz, pokazując chłopcu piękną, dużą łódź.
Antek zamarł. W swoim życiu widział już wiele różnych łodzi – i dużych, i małych. Ale nawet nie wyobrażał sobie, że można zbudować tak ogromną łódź!
– Jest przepiękna! Nie mogę uwierzyć, że zbudowałeś ją sam!
Chłopiec chodził wokoło łodzi. Dotykał każdą deskę, tak jakby chciał sprawdzić, czy naprawdę istnieje. Gdy wskoczył do środka, zobaczył sznury, te sznury, które wziął od taty Witka.
– Ale po co ci taka wielka łódź? Ty coś planujesz prawda?
Antek szybko skojarzył łódź, sznury, mapy i te suszone ryby.
– Chcesz stąd wypłynąć?
– Bystry z ciebie chłopak, Kajtek. Tak, już niedługo stąd odpłynę. Będziesz mógł sobie zająć mój domek na drzewie.
Antek nie mogł się z tym pogodzić. Przecież ledwo co zaprzyjaźnił się z rybakiem, a on już miał go opuścić?
– Ale dlaczego? Proszę nie odpływaj, zostań tu, proszę… – W oczach Antka pojawiły się łzy.
– Kajtek, muszę. Muszę popłynąć daleko w morze, bo jestem komuś coś winien.
– Ale o czym ty mówisz, Gniewosz?
– Kajtek, chodź do domku. Wszystko ci powiem.
Gdy byli już na górze, Gniewosz powiedział.
– Pamiętasz, jak kiedyś opowiadałem ci o mojej podróży, o tej chwili, gdy byłem bliski śmierci?
– Tak, pamiętam.
– Wiesz, dlaczego wtedy nie zginąłem? Bo nie wiedzieć jak – na środku tego ogromnego morza – znalazł mnie pewien rybak. Podpłynął do mnie, nakarmił, napoił, opatrzył rany. Wziął mnie do swojej łodzi i chciał przywieźć do swojego domu. Ale… ale nigdy tam nie dotarliśmy. W nocy zerwała się straszna burza. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego żywiołu. Nasza łódka fruwała w powietrzu. Co chwila odpadała z niej jakaś deska. Stąd mam tą bliznę na czole. Nie mieliśmy czego się już trzymać, więc mocno chwyciliśmy się nawzajem za ręce. I wtedy przyszła ogromna fala. Do dziś nie wiem, jak to się stało, że ja na łodzi zostałem, a Janek… a Janek nie. Ta fala wciągnęła go w otchłań dzikiego morza.
Gniewosz znowu na chwilę zamilkł. A Antek cierpliwie czekał na dalszą opowieść.
– Za jakiś czas burza zaczęła się uspokajać. Niestety łodzi już nie było. Uczepiłem się jednej dużej deski i na niej wisiałem. Wołałem Janka, szukałem go, ale nigdzie go nie było. Nie miałem sił walczyć z morzem, więc poddałem się prądowi i z nim przypłynąłem właśnie tu. Ale nie chciałem dołączyć do ludzi we wiosce. Wolę być sam.
Rybak znowu zrobił przerwę w opowieści. Za chwilę powiedział:
– Janek uratował mi życie, a sam…
– A sam je stracił… – dokończył Antek.
Gniewosz znowu milczał.
Za chwilę, ku wielkiemu zaskoczeniu Antka, rybak powiedział:
– No właśnie nie mam pewności, że on wtedy zginął. Wiesz, Kajtek, ja nigdy wcześniej nie spotkałem takiego rybaka. Był silny, mądry, znał to morze. Ja wierzę, że on gdzieś dopłynął i że gdzieś żyje…
– Naprawdę?
– Pewności nie mam, ale chcę spróbować. Jeszcze ten raz, ten ostatni raz. Jeśli go teraz nie odnajdę, to się już poddam.
– Czy to znaczy, że już go szukałeś?
– Tak, co rok wypływałem w morze, ale zawsze wracałem z niczym. Nawet nie udało mi się znaleźć tej wyspy, na której kiedyś byłem. A myślę, że Janek może być właśnie na niej. Muszę teraz popłynąć dalej.
– I dlatego zbudowałeś lepszą łódź? I po to suszysz ryby? Żebyś miał co jeść?
Gniewosz bezgłośnie przytaknął.
Antkowi było smutno. Tak bardzo chciał, żeby rybak został. Był przecież jego najlepszym przyjacielem. Ale chłopiec rozumiał Gniewosza. Gdzieś w środku czuł, że tak właśnie trzeba zrobić. Wiedział, że on sam też szukałby przyjaciela, gdyby istniała nawet niewielka szansa na jego odnalezienie.
– No nic, będę tu na ciebie czekał, przyjacielu – powiedział Antek.
– Dziękuję, Kajtek – odrzekł Gniewosz, szturchając chłopca w bok.
Gdy Antek wrócił do domu, mama zapytała:
– Synku, co się dzieje? Dlaczego jesteś taki smutny? Nic jeszcze nie zjadłeś.
– Bo Gniewosz odpływa. Chce popłynąć w morze, żeby odnaleźć człowieka, który kiedyś uratował mu życie.
– Naprawdę?
– Mamuś, Gniewosz to niezwykły, dobry, szlachetny człowiek. Myślę, że tato był taki jak on. Tak bardzo go polubiłem, a teraz znowu zostanę sam.
Antek przez cały wieczór opowiadał mamie o swym przyjacielu, o jego historiach, które przeżył. Opowiedział też o domku na drzewie, rybach i wielkiej łodzi.
– Mamuś, proszę, chodź jutro ze mną do Gniewosza.
– Dobrze, synku, pójdę. Chcę poznać twojego przyjaciela. Jestem bardzo ciekawa, jaki on jest.