Antoś przez kilka kolejnych dni wypływał z Gniewoszem w morze. Z każdym dniem uczył się coraz więcej i coraz bardziej kochał te wyprawy.
– Gniewosz, a czy ja mógłbym popłynąć z tobą na poszukiwanie tego Jana?
– Kajtek, to chyba nie jest dobry pomysł. To może być bardzo długa i niebezpieczna podróż. Myślę, że mama się nie zgodzi.
– Ale jeśli się zgodzi? Zabrałbyś mnie ze sobą?
– No nie wiem, muszę to przemyśleć.
Gniewosz nie wiedział, co odpowiedzieć chłopcu. Z jednej strony jego pomoc mogłaby mu się bardzo przydać. Ale ta podróż mogła być najtrudniejszą podróżą w jego życiu. Nie chciał narażać Anieli na kolejny ból.
– Mamo, czy zgodziłabyś się, żebym popłynął z Gniewoszem w daleką podróż po morzu? – zapytał wieczorem.
– Antek, o czym ty mówisz?
– Pamiętasz, jak ci opowiadałem, że Gniewosz przygotowuje się do długiej wyprawy, bo chce odnaleźć jakiegoś rybaka? Chciałbym z nim popłynąć…
– Antosiu, wiesz, że to może być niebezpieczna podróż?
– Wiem, mamo, ale sama widzisz, że Gniewosz jest świetnym rybakiem. Mamuś, to jedyna szansa, żebym popłynął w morze gdzieś dalej, żebym nauczył się nowych rzeczy. Proszę…
– Nie wiem, synku. Porozmawiamy o tym jutro.
Gdy Antoś już zasnął, mama usiadła przy nim na łóżku. Głaskała jego czuprynę, jak wtedy, gdy był małym chłopczykiem. Lubiła na niego patrzeć, bo był podobny do swojego taty. Miał taki sam zadarty nosek i wąskie usta. Nawet prawe ucho troszkę mu odstawało – jak u taty. Ale wiedziała, że Antoś był podobny do niego nie tylko z wyglądu – kochał morze równie mocno jak on. Wciąż chciał się uczyć i odkrywać nowe rzeczy. Chciał poznać morze wzdłuż i wszerz, chciał poznać każdy jego zakamarek i każdą tajemnicę. Mama wiedziała, że nie zatrzyma Antosia w tych pragnieniach, że są one silniejsze od wszystkiego innego. Wiedziała też, że jedyną osobą, która może pomóc mu te marzenia spełnić, jest właśnie Gniewosz. Aniela znała go krótko, ale wiedziała, że może mu zaufać. Wiedziała, że to doskonały rybak i dobry człowiek. Jemu mogła powierzyć swego syna.
– Dobrze, Antosiu, możesz popłynąć z Gniewoszem. Jeśli oczywiście on sam się zgodzi – powiedziała rano, zanim Antoś zdążył ją sam zapytać.
– Naprawdę? Mamo, jesteś najwspanialszą mamą na świecie!!
Antoś od razu pobiegł do Gniewosza, który akurat sprzątał swój dom.
– Hej, Gniewosz, już się zbierasz?
– Tak, Kajtek, jutro o świcie wyruszam. Teraz morze powinno być spokojne przez kilkanaście dni. Myślę, że w tym czasie dopłynę do tej wyspy.
– Gniewosz, a czy ja mogę popłynąć z tobą? Moja mama się zgodziła!
– Naprawdę? Zgodziła się? – Gniewosz nie mógł uwierzyć słowom Antka.
– Tak, powiedziała, że jesteś jedyną osobą, z którą mogę popłynąć!
Rybakowi bardzo spodobały się te słowa. Oznaczały, że Aniela mu ufa.
– Jeśli mama ci pozwala, to ja chyba nie mogę zabronić – odpowiedział Gniewosz. – W takim razie, Kajtek, pomóż mi się pakować!
Czas na przygotowaniach minął bardzo szybko. Wieczorem Antoś był bardzo zmęczony i mocno zasnął. Wstał o świcie i razem z mamą poszli na plażę do Gniewosza.
– Gniewosz, wiesz, że powierzam w twoje ręce największy skarb, jaki mi został. Dbaj o niego, nie pozwól, by przytrafiło mu się coś złego.
– Oczywiście. Będę dbał o niego bardziej niż o siebie. Jeśli na morzu zrobi się niebezpiecznie, zawrócimy. Obiecuję. Kajtek wróci do domu. Na pewno.
– Synku, bądź ostrożny, słuchaj Gniewosza i… i wróć do mnie. – Anieli ciężko było powstrzymać łzy, ale nie chciała, żeby Antoś widział, że płacze.
– Mamuś, wrócę, na pewno wrócę. Przecież płynę z najlepszym rybakiem świata!
– Tak, wiem. Antoś, proszę, weź to – powiedziała, wkładając w dłoń syna małe zawiniątko.
– Co to jest? – spytał zaciekawiony chłopiec, odwijając papierek. – Mamuś, nie, nie mogę tego wziąć. To twoja jedyna pamiątka po tacie – powiedział Antek.
Mama podarowała mu złoty wisiorek z pękniętym bursztynem. Kiedyś jego tato przywiózł z dalekiej wyprawy ogromny bursztyn. Podzielił go na kilka części i zrobił dwa wisiorki. Jeden podarował mamie, a drugi zawiesił sobie na szyi.
– Synku, weź. Chcę, żeby ten wisiorek codziennie ci o mnie przypominał.
– Dobrze. – Antek mocno przytulił mamę.
Gdy byli już w łodzi, Antoś długo machał na pożegnanie mamie, która znowu stała na brzegu morza. Zimna, poranna woda moczyła jej stopy, ale ona nie czuła tego zimna. Tak bardzo się martwiła o syna, tak bardzo się obawiała o jego bezpieczny powrót. Ale też tak bardzo się cieszyła, że Antoś spełnia swoje wielkie marzenie o dalekiej morskiej wyprawie.
– Popatrz, Kajtek, tam! Tam na prawo, widzisz? To delfiny!
– O rety! Ale piękne!
Antoś był zachwycony. Delfiny płynęły tuż obok ich łodzi. Co chwilę wychylały śliczne łebki spod wody, jakby sprawdzały, czy łódka płynie w dobrym kierunku. Z drugiej strony łodzi dwa inne delfiny – niczym akrobaci – wyskakiwały z wody i z wdziękiem z powrotem do niej wpadały, ochlapując Antosia zimną, morską wodą.
– Kajtek, popatrz. Słońce już zachodzi – powiedział Gniewosz i pokazał chłopcu najpiękniejszy widok, jaki do tej pory widział – zachód słońca na pełnym morzu.
Niebo miało niezwykły pomarańczowo–żółto–różowy kolor. Gdzieniegdzie przebijał się przepiękny odcień granatu. Tafla morza wyglądała teraz jak srebrne lustro, które migotało tysiącem odblasków. Antoś coraz bardziej rozumiał tatę i sam coraz bardziej zanurzał się w miłości do morza.
Płynęli już kilka dni. Faktycznie, tak jak mówił rybak, morze było spokojne.
Zdarzały się czasem większe fale, ale nie zagrażały one łodzi. Widoczność również była bardzo dobra, więc Gniewosz płynął tam, gdzie mapy wskazywały mu wysepkę.
Po dziesięciu dniach wyprawy Antoś coś w oddali zobaczył.
– Hej, Gniewosz, tam coś jest, popatrz!
– Masz rację, może to wyspa, której szukamy! – ucieszył się rybak, skręcając łódź w prawą stronę.
Gdy podpłynęli bliżej, Gniewosz powiedział:
– Kajtek, to tu! Dopłynęliśmy! Udało się! To moja wyspa!
Za jakąś godzinę byli już u brzegu.
– Poczekaj, Kajtek! Nie wychodź z łodzi. Ja wyjdę i się rozejrzę – powiedział Gniewosz.
Antoś posłusznie został na łódce. Ta wyspa faktycznie nie wyglądała zbyt przyjaźnie. Było na niej dużo skał i wielkich kamieni. Już z łodzi Antoś widział węże wygrzewające się na głazach.
To niemożliwe, żeby ktoś tu mieszkał – pomyślał chłopiec i grzecznie czekał na powrót Gniewosza.
– Kajtek, wysiadamy! – zawołał za chwilę rybak.
– Znalazłeś już Janka?
– Nie. Na razie nikogo nie znalazłem. Ale musimy tu trochę odpocząć. Pokażę ci te owoce, o których ci mówiłem. Chodź, smyku.
– Ale tu są węże! Ja się boję, Gniewosz.
– Nie bój się, tylko uważaj, żebyś ich nie nadepnął. Jak nie nadepniesz, one też nic ci nie zrobią. Zresztą one są głównie tu na plaży. Między drzewami będzie ich mniej.
– Dobrze – powiedział Antek, ale ze strachu serce waliło mu bardzo szybko. Szedł za Gniewoszem powoli i bardzo ostrożnie. W końcu znaleźli wygodne miejsce między niewysokimi krzewami.
– Kajtek, zjemy trochę, odpoczniemy i pójdziemy szukać Janka, dobrze?
– Dobrze, a duża jest ta wyspa?
– Nie, nie jest duża. Może uda nam się obejść ją całą w dwa dni.
– A gdzie będziemy spać? – zapytał przejęty Antek.
– Nie wiem jeszcze. Dziś może w łodzi. A jutro coś zrobimy.
Antek miał wielką nadzieję, że szybko znajdą Janka i że nie będą musieli tu długo zostawać.
Niestety, poszukiwania niewiele dały. Nie dość, że nie znaleźli na wyspie Janka, to nie było tam nawet żadnych śladów obecności człowieka.
Gniewosz był wyraźnie przygnębiony. Miał wielką nadzieję, że to, w co wierzył, okaże się prawdą. Miał nadzieję spotkać tu człowieka, który uratował mu życie.
Wyglądało jednak na to, że na wyspie nikt nie mieszkał.
– No nic, wracamy do łodzi. Rozpalimy na plaży ognisko, zjemy coś ciepłego. Jeszcze jutro poszukamy po drugiej stronie, dobrze?
Gdy siedzieli już przy ognisku, Gniewosz opowiadał Antkowi nowe historie, które przypomniały mu się teraz na widok wyspy. Rybak mieszkał tu przecież dwa lata. Każdy kąt wyspy przywodził mu na myśl różne wydarzenia, które tu przeżył.
Antek był bardzo szczęśliwy. Czuł, że przeżywa właśnie największą przygodę w życiu. Mimo że nie miał swojego taty, dotarł do miejsca, w którym nie było żadne dziecko z jego wioski. Cieszył się tą chwilą i chciał, by trwała długo.
Rano obudził ich skrzekot jakiegoś ptaka. Antek nie wiedział co to za ptak, pierwszy raz w życiu go widział. Ptak był duży, miał długi czerwony dziób, wysokie nóżki i strasznie głośno skrzeczał.
– O, kolego, to właśnie te ptaki, o których ci opowiadałem. Polują na jaszczurki, ale są bardzo ciekawskie. Nie zdziw się, jak to ptaszysko będzie za nami łaziło cały dzień.
Antkowi spodobał się taki pomysł. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej o tym cudacznym ptaku, chciał go trochę poobserwować, ale Gniewosz postanowił co innego:
– Dobra, Kajtek, ruszamy na poszukiwania. Jeśli do południa nie znajdziemy Janka, wracamy do domu. Ale nie będziemy się przedzierać na piechotę przez ten las. Podpłyniemy łódką na drugą stronę wyspy.
Gdy zbliżali się do brzegu po drugiej stronie wyspy, Gniewosz nagle krzyknął!
– Kajtek, popatrz! Tu jest tratwa! Ktoś tu musi mieszkać!
Antek wychylił mocno głowę i wytężył wzrok. Faktycznie. Na brzegu morza było coś, co wyglądało jak mała tratwa.
– Miałem jednak rację. Janek tu jest.
Gniewosz był bardzo szczęśliwy. Antoś jeszcze nigdy nie widział go tak uradowanego.
Gdy zeszli już na ląd, Gniewosz głośno wołał Janka. Ale on się nie pojawiał. Wiadomo jednak było, że na pewno mieszka tu jakiś człowiek. Była tratwa, ślady stóp na plaży i miejsce po ognisku.
Gniewosz postanowił, że poczekają na tego człowieka.
– Może poszedł w głąb wyspy? Poczekamy, na pewno wróci do tratwy.
Czekali tak kilka długich godzin, co jakiś czas wołając Janka po imieniu.
Było już po południu, gdy zobaczyli, że od strony lasu, idzie jakiś mężczyzna.
– Janek? – Gniewosz zapytał po cichu samego siebie.
Rybak nie miał jeszcze pewności, że był to człowiek, którego szukał.
– Kajtek, w razie czego schowaj się z tyłu za mnie. W sumie nie wiemy, kto to jest.
Nieznajomy mieszkaniec wyspy niósł na plecach jakiś bagaż, głowę miał pochyloną w dół, więc nie od razu zobaczył przybyszów.
– Janek? – zawołał głośniej Gniewosz.
Nieznajomy wyprostował się, popatrzył w stronę Gniewosza, zrzucił z pleców worek i zaczął szybko biec w stronę rybaka.
– Janek? Janek! To ty, Janek! – krzyczał szczęśliwy Gniewosz, który miał już pewność: to był Janek.
– Gniewosz? Skąd się tu znalazłeś? – Janek nie mógł zrozumieć tego, co się działo.
– Wiedziałem, że ty żyjesz! Wiedziałem, że kiedyś cię znajdę!
Antek stał z boku i obserwował niezwykły widok. Dwóch dorosłych mężczyzn płakało z radości. Przytulali się, jakby chcieli sprawdzić, czy to co się właśnie dzieje, jest prawdą czy snem.
Antek uważnie przyglądał się Jankowi. Był on wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Trudno było dokładnie przyjrzeć się rysom jego twarzy, gdyż był okrutnie zarośnięty. Pewnie nie golił się od lat. Miał długie, ciemne, lekko falowane włosy i długaśną brodę. Ubrania Janka też były już mocno zniszczone – nosił podarte spodnie i bluzę wiązaną jakimś rzemykiem.
– Gniewosz, ty masz syna? – zapytał Janek, gdy w końcu zauważył chłopca.
– Nie, przyjacielu, to nie jest mój syn. Choć nie ukrywam, że bardzo chciałbym mieć takiego chłopaka. To jest Kajtek.
– Cześć, mały. Musisz być bardzo dzielny, skoro dotarłeś z Gniewoszem aż tutaj. – Janek mocno uścisnął małą dłoń Antka.
– Dziękuję – odrzekł nieśmiało chłopiec.
– Janek, chodź, opowiadaj, jak to się stało, że tu dotarłeś. – Gniewosz nie mógł się doczekać historii przyjaciela.
– Zaraz wszystko wam opowiem, ale najpierw pokażę wam swój dom – uśmiechnął się Janek.
Wszyscy poszli w głąb lasu. Doszli do ogromnej skały, w której wydrążony był nieduży otwór.
– Śmiało, to są drzwi mojego domu. Chodźcie za mną – zapraszał Janek.
Okazało się, że Janek mieszkał w skale! Gdy weszli przez ten wąski otwór, zobaczyli coś niezwykłego! W skale była ogromna jama, którą Janek przerobił na mieszkanie. Z gałęzi i liści zrobił sobie łóżko, w ogromnej muszli miał wodę do mycia, gdzieś obok była skrzynia z zapasem owoców. Było tam ciepło, sucho i czysto. Antkowi bardzo się podobało.
– Ale nie ma tu węży?
– Nie ma, Kajtek, popatrz – przy wejściu leżą gałęzie drzewa, którego zapachu węże nie znoszą. Jeszcze nigdy nie spotkałem tu żadnego węża – uspokoił chłopca Janek.
– Powiedz w końcu, jak tu dotarłeś – niecierpliwił się Gniewosz.
– Jak tu dotarłem? Nie wiem. Po prostu nie wiem. Ta ogromna fala, która nas rozdzieliła, wyrzuciła mnie gdzieś bardzo, bardzo daleko. Powiem ci, że jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tak wysokiej fali. Próbowałem płynąć, ale oczywiście się nie dało, fale wciągały mnie pod wodę. Byłem pewien, że utonę. Ale ta burza nagle ucichła. Też czegoś takiego jeszcze wcześniej nie spotkałem. W ciągu kilku minut morze zrobiło się zupełnie spokojne. Nie wiedziałem, gdzie byłem. Zupełnie straciłem orientację. Było ciemno i zimno. Uczepiłem się jakiejś deski i tak do rana jakoś na niej przewisiałem. Gdy zrobiło się widno, zobaczyłem w oddali tę wyspę. Nie miałem wyjścia, musiałem tu jakoś dopłynąć. Płynąłem kilka godzin, aż w końcu tu dotarłem. I tak już zostałem.
– Ale nigdy nie próbowałeś wrócić do domu? Odpłynąć stąd? – dopytywał Gniewosz.
– Oczywiście, że próbowałem. Ale to nie było takie proste. Nie miałem przecież łodzi. Musiałem coś zbudować. A sam widzisz, że niełatwo tu o normalne drzewo. Nie miałem nic – narzędzi, lin, sznurów. Po dwóch latach zrobiłem małą łódź i wypłynąłem. Niestety, musiałem wracać. Na morzu zerwała się ogromna burza, wiedziałem, że moja łódeczka jej nie wytrzyma. Potem zrobiłem tratwę. Wypłynąłem nią w morze, ale… może to zabrzmi głupio… pogubiłem się. Gniewosz, ja nie wiem, gdzie jest mój dom.
– Pomożemy ci go znaleźć. Jutro wyruszymy w podróż. My mamy dużą, mocną łódź, zapasy jedzenia, mamy mapy i wszystko, co jest potrzebne, by znaleźć twój dom.
Gniewosz poklepał Janka po ramieniu.
– Dziękuję, przyjacielu – rzekł Janek.
Antek cały wieczór z ogromnym zaciekawieniem przyglądał się Jankowi. Był taki silny i spokojny. Musiał być bardzo odważny i mądry, że tyle lat przeżył na tej dzikiej wyspie. Antek był pewien, że i jego tatuś był właśnie taki, jak ci dwaj niezwykli mężczyźni – Gniewosz i Janek.
Gdy Antoś zasnął, Janek spytał Gniewosza:
– Kim jest ten chłopak? Dlaczego pływa z tobą?
– Kajtek to półsierota. Stracił ojca i próbuję go trochę morza nauczyć. Ale to bardzo mądre dziecko.
– Aha – rzekł Janek. Zrobiło mu się chłopca żal. On też wiedział, co to znaczy stracić najbliższych…
Rano, gdy Antek się obudził, Janek i Gniewosz byli już przy morzu i przygotowywali łódź do podróży.
– Chodź, Kajtek! – zawołał Gniewosz. – Popatrz, Janek zerwał ci pyszne owoce. Takich jeszcze nie jadłeś! Spróbuj!
Gdy Antek podszedł do łodzi, Janek prał w morzu swoją koszulę.
– Cześć, mały. Nie wypada być brudasem, nie? – zażartował Janek.
Nagle Antek zaczął krzyczeć:
– O nie, nie. Jak mogłeś? Co zrobiłeś z moim tatą? Co mu zrobiłeś? Gdzie jest mój tato?
Gniewosz nie mógł uspokoić Antka. Chłopiec płakał i wciąż krzyczał.
W końcu Janek głośno, ale spokojnie powiedział:
– Kajtek, ja nie wiem, gdzie jest twój tata! Nic nikomu nie zrobiłem!
– To dlaczego nosisz jego wisiorek z bursztynem?!
– Wisiorek z bursztynem?
Janek nie mógł zrozumieć tego, co usłyszał. Wisiorek z bursztynem? Skąd ten chłopiec wie o wisiorku z bursztynem?
– Antek? Ty jesteś Antek? – zapytał Janek.
– Tata…?
Antoś zemdlał.
Do Janka nie docierało to, co się przed chwilą wydarzyło.
– Gniewosz! Kim jest ten chłopiec? Powiedz mi prawdę!
– Mówię ci prawdę, to syn wdowy z wioski, obok której mieszkam.
– Ale jak ma na imię?
– Antek.
– Antek? To czemu mówiłeś Kajtek?
– No nie wiem, tak mi jakoś wygodniej było. Tak się przyzwyczaiłem…
– Synu, mój synu… – Janek klęczał na piachu, próbując ocucić chłopca. – Antek! Synku! – zawołał radośnie, gdy chłopiec odzyskał świadomość.
Antkowi wciąż kręciło się w głowie, ale rozumiał, że Janek nazywa go synem.
– Tato? Ty naprawdę jesteś moim ojcem? Ale mój tato miał na imię Jaromir.
– Tak, Antosiu, ja jestem Jaromir. Takie jest moje prawdziwe imię.
– To dlaczego Gniewosz mówił do ciebie Janek?
– Tego właśnie nie wiem, chyba z kimś mu się kojarzyłem. Gdy go spotkałem, był bardzo słaby, więc nie upierałem się przy tym Jaromirze. Nie przeszkadzało mi, że mówi do mnie Janek. Synu, a co z mamą?
Antoś wyjął z kieszonki małe zawiniątko i dał je tacie. Gdy Janek, to znaczy Jaromir, zobaczył wisiorek mamy, nie mógł powstrzymać łez.
– Płyńmy już, szybko! Wracajmy do domu! – zawołał Jaromir.
Gdy byli już na łodzi, Jaromir powiedział:
– Gniewosz, nie wiem, jak ci dziękować. Wróciłeś tu po mnie. I zająłeś się moim synem, choć nie wiedziałeś, kim jest. Nauczyłeś go tego wszystkiego, czego powinienem był go uczyć ja.
– Janek, to nie tak. To Kajtek pomógł mnie. To on do mnie przyszedł, mimo że wszyscy we wsi nie chcieli mnie znać. Zaproponował pomoc i pokazał, czym jest przyjaźń. Masz wspaniałego syna.
Antoś całą podróż był koło taty. Z nim spał, z nim łowił ryby, z nim się śmiał. Wciąż zastanawiał się, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Nie mógł się doczekać powrotu do domu, do ukochanej mamy.
Podróż trwała trzynaście dni. Gdy dopłynęli do brzegu, Aniela już czekała. Mama Antosia codziennie przychodziła na plażę i do późnego wieczora czekała na niej na swego syna.
– Antosiu, synku. Wróciłeś! – mama mocno przytuliła chłopca.
– Mamuś, obiecałem przecież, że wrócę!
Mama Antka szła w stronę łodzi. Chciała przywitać Gniewosza i podziękować mu za opiekę nad synem. W pewnym momencie przystanęła…
– Jaromir? Synu, czy tam jest twój tato?
– Tak, mamuś. Znaleźliśmy tatę!
Rodzice Antosia wpadli sobie w objęcia. Nawet tacie z oczu płynęły łzy radości.
Gniewosz szybko rozpalił duże ognisko, przy którym wszyscy spędzili całą noc.
Jaromir opowiadał swoje przeżycia, a mama Aniela opowiadała różne historie z życia Antosia. Oboje byli tacy szczęśliwi!
Szczęśliwy był również Gniewosz. W małym chłopcu odkrył prawdziwego przyjaciela i odnalazł człowieka, któremu zawdzięczał życie.
Gniewosz wrócił do swojego domku na drzewie. Codziennie wypływał w morze, ale już nie sam – teraz pływał z Jaromirem i Antkiem. Choć dla Gniewosza Antek na zawsze pozostał już Kajtkiem.