Był czerwiec. Piękny, słoneczny czerwiec. W powietrzu działo się wiele: muchy, pszczółki, ważki, motyle i biedronki fruwały wesoło, ogrzewając się w ciepłych promieniach słońca.
– „Ach jak ja im zazdroszczę tych skrzydeł…” – wzdychał po cichu patyczak Patyś, obserwując wesołe zabawy owadów. Patyś niestety nie miał skrzydełek. Miał za to długi tułów i długaśne, nieporadne nogi. Nie było mu łatwo przemieszczać się po krzaku jeżyny, na którym niedawno zamieszkał. Jeżyna miała kolce i Patyś nie raz już się o nie zranił. Myślał nawet, że może poszuka sobie innego domu, ale liście jeżyny były najwspanialszym rarytasem…
Patyś jeszcze nikogo tu nie znał. A tak bardzo chciał mieć jakichś przyjaciół. Pewnego razu, gdy obserwował powietrzne zabawy trzech motylków, postanowił się ujawnić. Gdy motyle usiadły na kwiatku, w pobliżu krzaku jeżyny, Patyś zawołał:
– Hej, witajcie! Witajcie, motylki.
Motylki rozglądnęły się dookoła, jednak nikogo nie zobaczyły. Zaczęły między sobą rozmawiać:
– Naprawdę wydawało mi się, że ktoś nas wołał – powiedział motylek żółty.
– Ja też jestem pewien, że kogoś słyszałem – potwierdził motylek zielony.
– Ale przecież nikogo nigdzie nie widać. Może to nie nas ktoś wołał – stwierdził motylek pomarańczowy. – Lećmy dalej!
– Masz rację, lećmy dalej – przytaknęły dwa pozostałe motylki. I poleciały.
– Ach nie, nie odlatujcie, proszę! – zawołał jeszcze Patyś, ale motylki już go nie słyszały.
Patyczak posmutniał, jednak wciąż miał nadzieję, że w końcu uda mu się kogoś poznać.
Następnego dnia Patyś również obudził się z postanowieniem, aby w końcu znaleźć przyjaciela. Znowu usadowił się wygodnie na krzaku jeżyny, na zewnętrznym jej liściu. Wierzył, że dziś zostanie już zauważony.
Nie zdążył jeszcze wygodnie usiąść, a już w powietrzu zobaczył biedronkę. Zawołał więc najgłośniej, jak tylko umiał:
– Biedroneczko, biedroneczko! Witaj!
Biedronka usłyszała głos Patysia. Zwolniła swój lot i zaczęła się rozglądać dookoła.
– Czy ktoś mnie wołał? – zapytała.
– Tak, tak! Ja Ccę wołałem! – krzyknął Patyś. – Jestem tutaj, na krzaku jeżyny.
Biedronka spojrzała na krzak, ale nadal nikogo na nim nie widziała. Patyś wyglądał jak przedłużenie gałązki. Miał dokładnie tak samo zielony kolor, jak jeżyna. I biedroneczka niestety nie mogła go zauważyć.
– Żarty sobie ze mnie robisz! Nieładnie, kolego. Kimkolwiek jesteś, zachowujesz się źle! – krzyknęła biedronka i … odleciała.
– Nie, proszę. Tylko nie to! Co mam zrobić, żeby mnie ktoś tu w końcu zauważył?
Patyś znowu posmutniał, ale wciąż się nie poddawał. Wciąż czekał i wypatrywał kolejnych owadów.
Tym razem koło krzaka jeżyny zatrzymała się ważka. Była przepiękna – miała śliczny niebieski kolor. Patyś bardzo się ucieszył z tego widoku, nie tylko dlatego, że był piękny, ale głównie dlatego, że znowu miał okazję kogoś poznać.
– Hej, ważko! – zawołał patyczak.
Zdezorientowana ważka zaczęła się rozglądać wokół siebie, ponieważ nikogo nie widziała.
– Hej, jestem na krzaku jeżyny. Odwróć się, proszę, a mnie zobaczysz.
Zaciekawiona ważka odwróciła łebek i zaczęła przeszukiwać gałązki jeżyny swymi ogromnymi oczami. Ale na próżno. Nie była w stanie odróżnić patyczaka od gałązek. Ona się jednak nie zezłościła, ta sytuacja raczej ją rozbawiła.
– Ale z ciebie żartowniś. Hahaha, gdzie niby jesteś? Pokaż no mi się! – zawołała ważka.
– Tu jestem, popatrz. Spróbuję podnieść nogę, to może mnie zobaczysz! – poinstruował Patyś. I zaczął powoli przebierać swoimi długimi nogami.
– Faktycznie! Coś tu się rusza! Ważka podleciała bliżej patyczaka i nie mogła się nadziwić temu, jak Patyś wyglądał.
– Ale numer! Jeszcze nigdy nie widziałam takiego śmiesznego owada! – powiedziała uradowana.
Patyczakowi zrobiło się trochę nieswojo, gdy usłyszał, że ważka nazwała go śmiesznym owadem, ale postanowił udać, że tego nie słyszy. W końcu miał szansę na przyjaźń i nie chciał jej zmarnować.
– To prawda. Wyglądam trochę nietypowo – przyznał Patyś. – Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza… – powiedział z pewną obawą, gdyż zauważył, że ważka wciąż bardzo uważnie mu się przygląda.
– Nie, nie przeszkadza, absolutnie! Ale poczekaj, zaraz tu wrócę! – powiedziała ważka i odleciała.
– Hm… Czemu odleciała? – zmartwił się Patyś. – Ale jeśli powiedziała, że zaraz wróci, to chyba dobrze – pomyślał patyczak. I czekał dalej na swoim miejscu.
Faktycznie, ważka zaraz wróciła. Ale nie sama. Przyleciały z nią jeszcze trzy inne ważki. Wszystkie były takie śliczne i wesołe. Patyś bardzo ucieszył się na ich widok. Ale jego radość nie trwała długo.
– Patrzcie, o tam na liściu jeżyny! Tam siedzi taki zielony, długaśny dziwoląg! – krzyczała ważka, która przyprowadziła tu swych przyjaciół.
– To dopiero jakiś wybryk natury! Ależ dziwadło! Szkoda, że Gienek dziś poleciał do rodziców i nie może tego zobaczyć! Wszystkie ważki się śmiały.
Zrozumiał już Patyś, po co ważka przyleciała z powrotem z innymi owadami. Nie po to, by go przedstawić swym przyjaciołom, nie po to, żeby się poznać, ale po to, żeby się z niego pośmiać…
– Schowam się z powrotem między gałązki – pomyślał Patyś i zaczął nieporadnie się odkręcać. I tym rozbawił ważki jeszcze bardziej.
– Hahaha, ale pokraka z niego! – śmiała się jedna z nich.
– Kolego, jakby tu teraz przyleciał jakiś ptak, to nie zdążyłbyś nawet głowy pod liścia schować – wtórowały pozostałe ważki.
A patyczak powolutku ukrył się między gałązkami jeżyny. Było mu tak przykro…
– „Ach, czemu jestem taki odmienny, czemu nie mam skrzydełek, krótkich nóżek, małego brzuszka? Czemu nie potrafię szybko biegać? Czemu nie jestem taki jak inne owady?” – wzdychał sam do siebie Patyś.
Gdy już ważki straciły z oczu patyczaka, chciały odlecieć. Okazało się to jednak niemożliwe, bo właśnie w stronę jeżyny leciał jakiś ptak. Pewnie zauważył pięknie mieniące się kolorowe skrzydełka ważek i chciał je upolować!
– O rety, chowajmy się! Uciekajmy! Ptak leci prosto na nas! – krzyczały wszystkie ważki.
Patyczak usłyszał hałas, zobaczył ptaka i też się wystraszył. Tym bardziej, że wszystkie ważki postanowiły ukryć się przed ptakiem właśnie pomiędzy gałązkami jego krzaka.
– Hej, patyczak, nie złość się, ale musimy się tu schować – powiedziała jedna z ważek.
– Proszę bardzo – odrzekł Patyś.
Ptak usiadł na krzaku jeżyny i zaczął łebkiem szukać owadów między gałązkami. Wszystkie ważki i patyczak stały w zupełnym bezruchu. Ptak dziobał tuż obok Patysia, nawet patrzył mu prosto w przerażone oczy, ale nie zorientował się, że to był owad. Potraktował Patysia jako zwykłą gałązkę. Niestety, kolorowych ważek nie dało się nie zauważyć. Ptak wyłapał je swoim dziobkiem i uradowany zdobyczą, odleciał.
Patyś jeszcze przez jakiś czas się nie ruszał. Jeszcze nigdy żaden ptak nie był tak blisko niego. A mimo to przeżył. Ptak go nie zauważył!
– No, Patyś – rzekł patyczak sam do siebie. – Masz jednak szczęście, że nie jesteś kolorowy jak te ważki. Uff… „Może nie jestem ładny, ale za to bezpieczny” – pomyślał.
Patyczak postanowił, że nie będzie już na siłę szukać przyjaciół. Jednak przyjaciel sam go znalazł. Za jakiś czas na krzewie jeżyny zamieszkała mrówka Marysia. Była malutka, bardzo pracowita, i co ważne – nigdy nie wychodziła poza krzak. Zawsze była blisko Patysia i w ogóle nie przeszkadzał jej wygląd patyczaka. W końcu Patyś przestał zazdrościć innym owadom, a nawet zaczął cieszyć się z tego, kim był i jak wyglądał.